Artykuły

Puszysta Warszawa - artykuł Mariusza Zielińskiego i Mieszka Zielińskiego

Pewnego dnia gdzieś na przełomie 1984 i 1985 roku "Mariusz" wrócił z mieszkania "Cioci" z cotygodniowej odprawy z szefem wszystkich Grup Oporu "Solidarni" "Rafałem" - wówczas jeszcze nie znaliśmy jego nazwiska - i powiedział na zebraniu naszej Grupy, że z powodu kłopotów kadrowych (chyba chodziło o jakieś aresztowania) potrzeba pilnie rozsypać dużą ilość ulotek. Były już wydrukowane, mogły się przeterminować, więc w trybie awaryjnym trzeba było podjąć błyskawiczne działania, aby na czas trafiły do ludzi. Na naszą grupę wypadło 9 tysięcy. Działania nie były przygotowane, więc trzeba było naprędce nakreślić plan. Czas naglił i nie pozwalał na opracowanie jakiejś wyrafinowanej metody. Moja młodzieżowa grupa, wchodząca w skład Grupy Grochowskiej, była już dobrze zaprawiona w ulotkowaniu z ręki, chłopaki wręcz pokochali ten dreszcz emocji temu towarzyszący. Na ochotnika więc staliśmy się głównymi wykonawcami tego sypania. Chodziło o najbardziej ruchliwe miejsca w Warszawie. Postanowiliśmy więc załatwić to jednym przemarszem. Wyruszyliśmy z Placu Zamkowego w pięciu: "Łukasz", "Magister", "Turoń", chyba "Ćwieku" i ja. Szliśmy zwartą grupą Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem do Placu Trzech Krzyży, następnie na Marszałkowską i Puławską do kina "Moskwa" i co przystanek wywalaliśmy porcję ulotek - pierwsza poleciała na Placu Zamkowym, ostatnie pod "Zieloną Budką" i przed kinem "Moskwa". Żeby nie mieć przy sobie całego ładunku, "Mariusz" ze starszymi kolegami w pewnym oddaleniu, obstawiając akcję, transportował wielką czarną torbę z towarem, który był co jakiś czas dyskretnie przez nas pobierany. Na Nowym Świecie złapaliśmy ogon. Zmuszony byłem, niezbyt zresztą grzecznie, wytłumaczyć SB-ekowi, żeby zmienił marszrutę, zanim my się zajmiemy jego przemianą. Zrozumiał. O dziwo, mimo tego incydentu, trasa została pokonana zgodnie z naszym planem i 9 tysięcy ulotek poleciało w górę. Tego dnia było w Warszawie naprawdę "puszysto"!

Jeszcze nie zginęła

Żyjąc w dzisiejszym świecie zalanym ulotkami reklamującymi dosłownie wszystko: towary, usługi i ludzi, już prawie zapomnieliśmy, jaką jeszcze nie tak dawno pełniły one rolę. Już od połowy XVIII wieku zaczęły się pojawiać druki ulotne, których zadaniem był jasny, czytelny przekaz umieszczony na niewielkim kawałku papieru. Zwykle dotyczył on działań wojennych, często wykorzystywany jako narzędzie propagandowe. W naszej historii ulotkami posługiwali się najwięksi przywódcy narodowi od Tadeusza Kościuszki po Stefana Traugutta i Józefa Piłsudskiego. Zawsze w okresach okupacji Polski ulotki były integralnym elementem walki o zachowanie tożsamości narodowej. Nic też dziwnego, że w trakcie trwania PRL-u stały się też jedną z metod walki stosowanych przez opozycję. Po trudnych czasach stalinowskich i lżejszych tzw. odwilży, kiedy to ruch podziemny nie miał dużego wymiaru, powstały Komitet Obrony Robotników i Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. To ich inicjatywy zapoczątkowały działalność prawdziwej zorganizowanej opozycji demokratycznej. Wtedy ulotki na stałe zagościły na ulicach polskich miast. Od początku lat 70. ubiegłego stulecia nie tylko rozdawane były w zakładach pracy, środowiskach koleżeńskich oraz uczelniach, lecz także rozrzucane na ulicach, głównie z dachów budynków, wzbudzając wściekłość komunistycznej władzy. Takie były początki.

Ulotkowanie stało się prawie codziennością po ochłonięciu z chwilowego załamania spowodowanego wprowadzeniem stanu wojennego 13. XII. 1981. Już wkrótce samoistnie zaczęły organizować się grupy ludzi, gotowych działać czynnie. Taką działalność rozpoczęli Adam Borowski, organizator Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu "Solidarności" (MRKS), Marek Hołuszko ps. "Hardy" przewodniczący Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego (MKK) oraz Andrzej Niedek ps. "Alek", który wraz ze swymi karatekami zapoczątkował działalność późniejszych grup RKW Mazowsze. Już w końcu zimy 1982 została zrealizowana przygotowywana wcześniej przez ukrywającego się Teosia Klincewicza ps. "Borys" (potem "Rafał") koncepcja powołania Grup Specjalnych RKW "Solidarność" Regionu Mazowsze. Udało się, począwszy od grupy "Alka", skoordynować kilka już działających początkowo niezależnie oraz stworzyć nowe. W sumie na terenie Warszawy w różnych okresach lat osiemdziesiątych działało kilkanaście grup, czasami zasilanych uczestnikami z innych struktur takich jak MRKS, czy FMW (Federacja Młodzieży Walczącej). Wkrótce, ze względu na oskarżanie podziemia przez władze komunistyczne o terroryzm, na wniosek Zbyszka Bujaka zmieniona została nazwa ze Specjalnych na Grupy Oporu "Solidarni". Działalność ich miała bardzo szerokie spektrum, a pomysłowość w szkodzeniu czerwonemu i pokazywaniu narodowi, że "jeszcze nie zginęła" była olbrzymia. Oczywiście pierwszą i najczęściej stosowaną techniką było rozrzucanie ulotek o treściach patriotycznych, nawołujących do oporu, uczestnictwa w rocznicowych demonstracjach itd. Tu też pomysłowość dawała znać o sobie. Tak więc technik ulotkowania - "tak aby było puszysto" jak mawiał Teoś - było wiele.

La bomba, Marlboro i sikorki

Zawsze najpopularniejszą i najczęściej stosowaną techniką był rzut "z ręki". Wystarczyło przygotować 400 - 800 ulotek, przekartkować je, tak by nie trzymały się po rzucie w jednej bryle. Następnie układano je w cylindryczną formę pasującą do dłoni. Te zabiegi oraz umiejętny wyrzut do góry takiej porcji gwarantowały znakomity efekt "puszystości". Każda jednak Grupa i uczestnicy akcji mieli swoje wypracowane i przećwiczone metody. W jednej z aktywniejszych Grup tzw. Waldeczków opracowano np. technikę zwaną "la bomba". Polegała na tym, że po wszystkich czynnościach przygotowawczych, porcję ulotek owijano banderolą, którą można było łatwo przerwać bezpośrednio przed wyrzutem. Pozwalało to na wcześniejsze przygotowanie wielu gotowych porcji, co bardzo usprawniało akcję.

Zwykle do sypania "z ręki" wybierało się miejsca uczęszczane, ale z możliwością, w razie kłopotów, ucieczki np. przez przejściową bramę. Oczywiście nie było to regułą, szczególnie kiedy po pierwszym strachu ta odrobina adrenaliny spodobała się rzucającym, i akcje tego typu były wykonywane w otwartym terenie. Wielokrotnie stosowany był taki, pozornie niebezpieczny, sposób przez Grupę Grochowską w trakcie przemarszu przez Śródmieście np. ulicą Marszałkowską od Świętokrzyskiej do Pl. Konstytucji z wyrzutem ulotek przy każdym przystanku autobusowym. Możliwe to było po oswojeniu się z tą metodą oraz poznaniu psychologicznego mechanizmu występującego u większości przechodniów. Po wyrzucie w górę ulotek, oczy wszystkich od razu zwracają się w górę, żeby zobaczyć co się dzieje, nie rejestrując skąd one pochodzą. Jeżeli jeszcze rzucający jest osłonięty swoimi kolegami (i koleżankami!) robiącymi sztuczny tłum, to niebezpieczeństwo prawie przestaje istnieć.
Druga metoda, znacznie mniej stresująca, choć wymagająca dobrej kondycji i braku lęku wysokości to ulotkowanie z dachów. Istnieją różne jej sposoby. Najprostszy, stosowany jeszcze od czasów KOR-u, to rozłożenie w słoneczny i wietrzny dzień wilgotnych ulotek bezpośrednio na dachu i po dodatkowym ich zmoczeniu spokojne zejście na dół by obserwować efekty. Po wyschnięciu wraz z każdym powiewem wiatru kolejne partie frunęły do przechodniów. Nieco bardziej skomplikowanym sposobem była "przewieszka". Należało przygotować - podobnie jak do ręki - paczkę zawierającą ok. 2 - 3 tys. ulotek w taki sposób przewiązanych na ogół żyłką nylonową, aby, po jej przerwaniu, ładnie mogły się rozsypać. Taki pakunek przyczepiany był na dachu do gzymsu budynku i po uruchomieniu "zapalnika", można było bezpiecznie zejść z dachu. Tu też pomysłowość dała znać o sobie. "Odpalenie" przewieszki odbywało się wieloma sposobami. Najczęściej był to po prostu lont przepalający żyłkę, ale często w jego zastępstwie stosowano metodę "na Marlboro", czyli poprzez podłożenie jako lontu zachodniej produkcji papierosa. Wtedy w Polsce jedyne dostępne, a nie gasnące były papierosy Marlboro, stąd ta nazwa. Stosowane też były znacznie bardziej wymyślne sposoby. Chemiczna z zastosowaniem ampułki ze żrącym kwasem, termiczna, uruchamiająca przepalanie żyłki po podwyższeniu temperatury otoczenia i połączeniu obwodów w rtęciowych czujnikach temperatury pochodzących z systemów ogrzewania wagonów kolejowych. Najbardziej jednak egzotycznym chyba pomysłem była metoda "na sikorkę". Żyłka utrzymująca przygotowane ulotki połączona była paskiem słoniny, do której zlatywały się sikorki i po pewnym czasie uruchamiały przewieszkę. Jedynym właściwie kłopotem było dostanie się na dach, gdyż strychy domów były zamykane i trzeba było forsować kłódki, co czasem spotykało się z protestem mieszkańców, choć na ogół, zwykle dobrze się kończyło, czasami wręcz entuzjastycznie.

Niebezpieczne wynalazki

Wyrzutnik MIESZKO

Kolejna metoda ulotkowania, wypracowana już całkowicie w Grupach Oporu, to sypanie z rozwijanych megatransparentów. Podobnie jak w przypadku przewieszki, zrolowany transparent podwieszany był wysoko na budynku i naszpikowany wewnątrz ulotkami. Był bardzo ciężki, więc trzeba było nie lada siły, żeby móc go umieścić we właściwym miejscu. W trakcie rozwijania uwalniał "puszysty" ładunek. W tej metodzie specjalizowała się Grupa "Grubeg".

Najbardziej spektakularne jednak były akcje z użyciem wyrzutników ulotek. Początkowo używane były mechaniczne wykonane ze sprężyn tapczanowych oraz chemiczne. Te ostatnie montowane na dachach nie strzelały, lecz po chemicznym uruchomieniu tłok wypychał ulotki na ulicę. Stosowane na początku w akcjach MRKS i Grupy "Hipolita". Taka zmasowana akcja tych grup miała miejsce wczesnym latem 1982 roku, przy rogu Hożej i Marszałkowskiej nad kawiarnią "Pod gwiazdami". Między dachami domów był rozwieszany transparent, a chemiczne wyrzutniki rzucały ulotki. Kiedy wykonawcy, po akcji zeszli na dół i zamówili w pobliskim saturatorze wodę sodową, właściciel nalał kilka szklanek, obrzucił ich badawczym spojrzeniem, popatrzył na umorusane świeżo ręce, rozejrzał się wokoło i zdecydowanie odmówił przyjęcia należności, oświadczając: "Podchorążówka nie płaci". Od tego czasu Grupa "Hipolita" została już "Podchorążówką".

Najgłośniejszym echem odbiły się jednak ulotkowania za pomocą wyrzutników pirotechnicznych. Wprowadzone zostały w 1983 roku początkowo z zapłonem lontowym, potem elektronicznym. Wykonane były z szerokiej hydraulicznej rury PCV długości ok. 30 cm, jednostronnie zakołkowanej z ładunkiem pirotechnicznym w środku, odizolowanym warstwą azbestu i dwoma warstwami gumy od wystrzeliwanych ulotek. Ustawiane były w ruchliwych punktach, ale tak by nie wyrządziły krzywdy postronnym ludziom.
Cała Warszawa była wielokrotnie nimi obstawiana przez wszystkie G.O. "Solidarni", a wielką sławę zyskały wyjazdowe akcje "Waldeczków" i Grupy Grochowskiej do Katowic i Wrocławia. Stały się one głównym tematem PRL - owskich mediów, chwalebnie zauważone przez niezapomnianego rzecznika komunistycznego rządu - Jerzego Urbana. Wszystkie wyrzutniki pirotechniczne wykonywane były w pracowni sekcji pirotechnicznej Grupy Grochowskiej na warszawskiej Saskiej Kępie. Robiły duże wrażenie na przechodniach, ich wystrzały budziły entuzjazm. Jednak nie były zbyt bezpieczne. Po kilku wypadkach lżejszych i najcięższym w 1985 roku "Mariusza" kierującego wówczas Grupą Grochowską, Teoś Klincewicz zdecydowanie zabronił stosowania tej metody. Nie powstrzymało to jednak dalszego ulotkowania bardziej tradycyjnymi metodami. W drugiej połowie lat 80. zrealizowany został pomysł Teosia o wydawaniu szczególnej gazetki w formie nieco większej ulotki. "Kurier Mazowsza" - bo taki nosiła tytuł - rozrzucany był przez Grupy do ostatnich dni PRL, rozpowszechniając prawdziwe informacje i odkłamując posunięcia władzy. Potem został przekształcony w oficjalny organ legalnej już "Solidarności" Regionu Mazowsze.
Prowadzony był jeszcze przez kilka lat przez członków - już wtedy - byłych Grup Oporu "Solidarni". Jako organ czysto związkowy przetrwał do chwili obecnej.

Mariusz Zieliński, Mieszko Zieliński

Tekst opublikowany w organie Stowarzyszenia Wolnego Słowa: "Bibuła" Czerwiec 2008

Wróć