Wspomnienia

Wspomnienia Witolda Matusiaka

Zenon Barejko

Przed stanem wojennym mechanik samochodowy w zakładzie Polmozbytu na ulicy I Sierpnia.

W momencie ogłoszenia stanu wojennego pracowałem jako pracownik cywilny (elektryk) w JW 4445 w Izabelinie. Ta niewielka jednostka (około 80 żołnierzy i oficerów oraz kilkunastu pracowników cywilnych ) zajmowała się kontrolą łączności radiowej i chyba podsłuchem rozmów telefonicznych. Pamiętam "wielki dzień" w jednostce, kiedy to jeden z żołnierzy został obdarowany zegarkiem za wykrycie nadającego jakieś teksty morsem szpiega. Zdawały by się że w tak specyficznym miejscu kadra oficerska powinna być starannie dobrana, a mimo to słyszałem w czasie jakiejś popijawy że jeden z oficerów twierdził że jego zdaniem armia powinna być apolityczna.Pracownicy cywilni reprezentowali podobne poglądy i niewielu mimo nacisków zapisało sią do PZPR. W tej sytuacji nie było nic dziwnego w tym że po sierpniu 1980 roku powstał u nas jeden z pierwszych Niezależnych Samodzielnych Związków Zawodowych Pracowników Wojsk Lotniczych. Po rejestraji zyskaliśmy sporo. Zrównano nasze prawa socjalne z mundurowymi.

Po ogłoszeniu stanu wojennego mój szwagier Janusz Ramotowski poprosił mnie o przechowanie papieru - było tego ze trzy worki, które ukryłem na strychu domu w którym mieszkałem na Marymoncie.

Nie mogę sobie przypomnieć w jaki sposób i kiedy poznałem Piotra Izgarszewa. Być może stało się to przy okazji tego papieru, a może poznałem go przez Janusza, tak czy inaczej "Gruby Piotr" znał mnie z widzenia, często bowiem przebywał u swojej babci na ulicy Gdańskiej też na Marymoncie. Od wielu lat "bawiłem się" w "domową pirotechnikę" obsługując rezurekcje na Wielkanoc, głusząc ryby, czy też tak sobie od czasu do czasu budując jakąś petardę i to hobby zainteresowało "Grubego Piotra". Zaproponował mi produkcję dla potrzeb podziemia materiałów wybuchowych i zapalających.

Zacząłem produkować petardy. Były to rury tekturowe po belach materiału cięte na długość około 30 - 40 centymetrów i zaślepiane z obu stron korkami drewnianymi. Napełniane były mieszaniną nadmanganianu potasu lub nadchloranu amonu i siarki a odpalane były lontem. "Gruby Piotr" zabronił używać do ich produkcji rurek metalowych, miały one bardziej straszyć niż ranić czy też zabijać.

Powstały silniejsze wersje tej "broni" - do mieszaniny dodawaliśmy sproszkowanego aluminium, co powodowało silniejszą eksplozję lub też umieszczaliśmy dodatkowo w środku butelkę z benzyną. "Poligon" znaleźliśmy na budowie Trasy Toruńskiej przecinającej Marymont. Wyprodukowałem kilkadziesiąt petard "zwykłych" i kilka "wzmocnionych"

Byłem "człowiekiem Grubego Piotra" i to tylko z nim się kontaktowałem w "sprawach bombowych", ale jak już wspomniałem Janusz Ramotowski "Przem" był moim szwagrem i trudno było unikać kontaktu z nim. Przez Janusza miałem okazję poznać kilku ludzi a wśród nich, jak mi się w tej chwili wydaje Teosia Klincewicza. "Teoś" wiedząc że pracowałem poprzednio jako elektryk w MZK, wypytywał mnie o możliwości zablokowania komunikacji miejskiej. Zaproponowałem mu unieruchomienie przy pomocy naszych środków zapalających podstacji elektrycznej zasilącej linie tramwajowe, lub też wyłączanie poszczególnych odcinków linii tramwajowych przy pomocy powszechnie dostępnych wyłączników odcinających poszczególne sektory. Blokada ta miała doprowadzić do tego że ludzie zmuszeni by byli do poruszania się pieszo i była by to taka manifestacja bez manifestacji. Myślę, że "Teoś" przgotowywał się na 31 sierpień 1983 roku.

Rozmawialiśmy też o kablu telefonicznym łączności wojskowej. Zanałem jego położenie i dyskutowana była sprawa jego zniszczenia.

Przed zbliżającą się manifestacją 31 sierpnia 83 dostałem od "Grubego Piotra" polecenie produkcji butelek zapalających. "Gruby Piotr" dostarczył mi butelki i benzynę, stężony kwas siarkowy wyniosłem z jednostki w której pracowałem. Nie produkowałem opasek zapalających, moja rola sprowadziła się do napełnienia tych butelek benzyną i kwasem.

W sumie wyprodukowałem pięć skrzynek tych butelek, w skrzynce mieściło się, jeśli dobrze pamiętam 25 butelek. Daje to 125 butelek mojej produkcji.

"Produkcja" została zabrana z dwóch rzutach przez panią w średnim wieku, która przjechała do mnie dużym Fiatem. Jak słyszałem później, było dużo "niewybuchów" - pewnie popełniliśmy błąd nie przeprowadzając z uwagi na szybki termin żadnych prób z kompletnymi butelkami.

Po 31 siepnia zapał "Grubego Piotra" do zajmowania się pirotechniką znacznie osłabł i przestał mi składać zamówienia, widywaliśmy się rzadko. Przeprowadziłem się na Ursynów zabierając ze sobą duży zapas nadmanganianu potasu i siarki. Pytałem się "Grubego Piotra" co z tym zrobić. Ale on tylko machnął ręką. Ostatecznie cały ten zapas wylądował już w latach 90-tych w pojemniku na śmieci.

Nie miałem już nic do roboty przy pirotechnice. Pozostały mi gazetki podziemne, które woziłem do mojej jednostki i jak mi się wtedy wydawało sprytnie podkładałem z toaletach dla żołnierzy. Już po latach spotkałem ówczesnego dowódcę tej jednostki majora Józefowicza, który powiedział mi że oni doskonale wiedzieli że to ja tą bibułę podrzucam, ale nic w tej sprawie nie robili.

Witold Matusiak

Wróć