Wspomnienia

Wspomnienia Elżbiety Pachniak

Dziś mija 20 lat. Cały dzień myślałam o tym wszystkim, o tobie Piotrze też. O twojej prośbie (oczywiście prośby nie znoszącej sprzeciwu) opisania tego , co pamiętam i jak pamiętam.

Serce rośnie, ze się udało ich obalić ale jest tez trochę smutno... bo to tyle lat temu a wydaje się , że wczoraj, bo byliśmy młodzi, wierzyliśmy święcie w to co robiliśmy. Takie "dorosłe dzieci", do dziś nie bardzo dojrzali.

Ja pamiętam tamte lata z perspektywy trochę innej niż ty, Piotr.

Zapomniałam raczej to co było smutne, co wtedy myślałam jak mój mąż siedział i co będzie dalej. Zapamiętałam to co było wesołe, kończyło się śmiechem i dużą wódka.

Dziś, gdy opowiadam niektóre historie mojemu 12-sto letniemu synowi, to otwiera gębę ze zdziwienia i słucha tego jak bajki ze szczęśliwym zakończeniem. I nie należy szukać daleko, bo moje córki 29 i 27 lat, które uczestniczyły w tym, pomagały nam nieświadomie, też podchodzą do tych spraw zupełnie inaczej, a może są bardziej dojrzale od nas. Wtedy moja starsza córka Ania, po kolejnych walkach ulicznych na Starówce , zakładała durszlak na głowę i biało-czerwone sandałki na kij od szczotki i wraz ze swoim kuzynem bawili się na balkonie naszego mieszkania na rynku nowego miasta w demonstrację chodząc w kółko i krzycząc ,,Solidarność" itp. A raz nie było czym oddychać bo był upal a Starówka była zagazowana, a im to wcale nie przeszkadzało.

Kiedyś ta gromadka czepiających się moich kolan dzieci (siostrzenica lat 8, siostrzeniec lat 3, moje córki Ania 2 lata i Ewa pół roku) uratowała Janusza od aresztowania. W maju 1982r. robił on zdjęcia tajniakom gromadzącym się na rynku nowego miasta. Został zauważony, oddział zomowców obstawił całą trzypiętrową kamienice a do mieszkania wpadł oficer i czterech mundurowych z bronią gotowa do strzału . Myśleli pewnie, że wykryli kolejne konspiracyjne mieszkanie, gdzie się produkuje prasę albo bóg wie co jeszcze. Stanęli zdezorientowani na widok czwórki dzieci i sparaliżowanej mojej matki. Wtedy mój siostrzeniec podszedł do zomowca i poprosił o pokazanie mu karabinu. Temu wyrostkowi w hełmie tak się głupio zrobiło, że schowali broń i wyszli. Dzięki temu nie rewidowali mieszkania jedynie wzięli Janusza. Ja po ich wyjściu zabrałam się za palenie ulotek i prasy, w mieszkaniu było czarno od dymu i na to wszedł ten oficer z zapytaniem, czy nie zostawił u nas rękawiczek, po czym wycofał się szybciutko. I ten sam milicjant puścił Janusz wolno z pod komendy na wilczej.

Albo jak Tomek z Januszem (właściwie tylko Tomek, bo Janusz leżał nieprzytomny ze zmęczenia) przekopali ogródek działkowy pewnej pani przy Dworcu Gdańskim, gdy uciekali 3 maja przed oddziałem zomowców.

Chłopaki Jędrek, Piotrek, Wiesiek, Kazik, Tomek, Janusz byli zawsze, inni przychodzili i odchodzili. Normalna kolej rzeczy.

Wspaniały Wiesiek Piątkowski we wspanialej Warszawiance, którą wiózł nas na sylwestra do Kazików (oczywiście mocno spóźniony jak zawsze) i z którym piliśmy toast na Moście Poniatowskiego śpiewając mury i "szeptem mówię mała patrz , cywilizowany świat".

Po wyjściu na wolność, Janusz pracował w Piławie, gdzie poznał sympatyków solidarności, którzy za przysłowiową flaszkę (wtedy bez tego towaru nic nie można było załatwić) wynieśli z komitetu PZPR nowy powielacz, który przewieziony przez taksówkę Wiesia służył wiele lat grupom oporu (to ten sam powielacz , który podobno przyjechał ze Szwecji - patrz Wikipedia. Z tego widać jak silne jest słowo słyszane i co z tego można zrobić).

Pewnego podczas mszy za ojczyznę w kościele na Żoliborzu grupa stawiała wraz ze skoczkami gadałę. Gadała została zabezpieczona przed niepowołanymi osobami alarmem, który uruchamiał petard z gazem łzawiącym. Gadałę ustawiono na strychu jednego z domu przy placu. I na cale swoje nieszczęście z tego właśnie strychu chciała skorzystać jakaś zakochana para i uruchomili alarm, petard odpaliła i para wyszła przerażona lekko zagazowana.

Któregoś dnia, a było to na wiosnę, nie pamiętam czy 84 roku, ok. 6.00 wiozłam kilka tysięcy ulotek do pani Basi na Marysin Wawerski. Leżały na tylnym siedzeniu i pod, przykryte kocem. Na trasie Łazienkowskiej zatrzymał mnie patrol MO. Myślę sobie koniec, to juz po mnie. Koc spadł, zdążyłam go zarzucić na paczki. Wysiadałam dałam dokumenty. Miły pan obszedł samochód i oświadczył, że jedno światło mi wysiadło i pali się tylko postojowe. Ja robiąc minę słodkiej idiotki poprosiłam o pomoc, no cóż pomógł mi, coś tam wyczyścił i światła zapaliły się normalne. Nie wierzę, że nie widział tych ulotek opakowanych byle jak. Ale jak tu nie wierzyć w milicjanta dżentelmena. Przez 2 godziny miałam nogi miękkie i wypaliłam chmarę papierosów.

Pamiętam pełne szczęścia toasty za zdrowie nieżyjących już Brezniewa, Andropowa, Czernienki wygłaszane w długich kolejkach do sklepów monopolowych.

Dzięki Kaziu za sklep monopolowy i benzynę.

Mocne ucałowania dla Ani Piątkowskiej, która wpadała na krótką chwilkę o godz. 22, a wychodziła o 4 nad ranem. Kochaliśmy ja za to.

Dzięki za to, że nie wstydzę się patrzeć codziennie rano w lustro.

Elżbieta Pachniak

Wróć