Wspomnienia

Wspomnienia Bogdana Sawickiego

Zenon Barejko

Bogdan Sawicki urodzony 31 maja 1952 roku

Przed grudniem 1981 roku był chorążym w jednostce Straży Pożarnej Zakładów Mechanicznych Ursus, członkiem rozszerzonego Zarządu Fabrycznego "Solidarności".

Po wprowadzeniu stanu wojennego natychmiast przystąpiłem do rozwijającego się spontanicznie ruchu oporu.
Zorganizowałem ręczne pisanie i odbijanie przez kalkę pierwszych ulotek - (ochotnicza inicjatywa podległych mi służbowo strażaków).- Szybko nawiązałem kontakt z innymi działaczami znajdującymi się na wolności na terenie Warszawy i całego Mazowsza.
Wpadłem w lutym 1982 roku. Major Kośnik, komendant straży pożarnej dał mi do wyboru - natychmiastowe odejście (2 godziny) ze straży, albo zawiadomienie SB ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie mam mu za złe. Robił w co wierzył, ja również.
Znalazłem pracę w Polmozbycie na Stalingradzkiej jako inspektor ochrony p-poż. Tam też poznałem Lucynę Kalinowską - dobrego ducha naszej konspiracji w Polmozbycie, Romana Romaszkę i Zenona Barejkę. Zajmowaliśmy się kolportażem i wymianą bibuły między FSO i Ursusem.

Utrzymywałem ciągły kontakt z Jerzym Szlubowskim i Marylą Kowalczyk wydającymi "Głos Ursusa". (Udało im się kontynować tą działalność aż do obrad Okrągłego Stołu).
Przez trzy lata przewoziłem ich drukarnię na nowe adresy. Za zgodą "Janusza" dostarczałem im farbą (około puszki na miesiąc), a przez Jerzego Szlubowskiego dostarczałem otrzymywaną przez Szwecję literaturę do Bogdana Bujaka (brata Zbyszka), który prowadził podziemną bibliotekę, załatwiłem im stałą pomoc, kryjówki, paliwo i transport.
Równolegle prowadziłem akcję pomocy dla ukrywającego się Zbigniewa Janasa.

Uczestniczyłem w akcji wywiezienia żony i córki Zbyszka na wakacje z mężem w Tatrach. Żona Zbyszka mieszkała na Ursynowie. Kontakt z nią utrzymywaliśmy przez Krystynę Kalitkę. SB czyba coś podejrzewała, bo od kilku dni żona Zbyszka była starannie obserwowana. Roman Bielański odebrał ją gdzieś na Ursynowie i miał mi ją przekazać na Woli. Na wypadek nieprzewidzianych okoliczności kontakt miał być powtarzany co godzinę. W ostatniej chwili, dla większego bezpieczeństwa zmieniłem samochód. Miałem przyjechać Fiatem, a przyjechałem Skodą. Roman nie rozpoznał samochodu i podjął kontaktu. Udało się to dopiero za drugim razem. Wywiozłem żonę Zbyszka wraz z córką do Zakopanego, gdzie za pomocą skonspirowanego z nami któregoś z Bachledów przekazałem je w Murzasichlu łączniczce, która doprowadziła je do Janasa.

Nie pamiętam daty tego wydarzenia, choć łatwo ją ustalić. Dziewięć miesięcy później urodził się Zbyszkowi syn, a on sam wyszedł z podziemia.

Z "Grupami Oporu" związałem się po akcji w Ursusie w związku z obchodami rocznicy czerwca 1976 roku. "Grupy Oporu" miały zablokować dojazd ZOMO pod pomnik Czerwca 1976 na czas demonstracji pod pomnikiem. W tunelu "Wiadukt - Ursus Zachodni" miał być rozlany olej i wysypane kolce i w ten sposób miała być zablokowana jedyna droga prowadząca pod pomnik.
Ja, na polecenie Jurka Szlubowkiego miałem ostrzegać "cywilnych" kierowców przed niebezpieczeństwem. Po tej akcji zaproponowano mi spotkanie z Wojtkiem Fabińskim "Januszem" i zacząłem z nim współpracować.

"Janusz" zaproponował mi wstąpienie do "Grup Oporu" i odbiór, przechowywanie oraz rozprowadzanie sprzętu przemycanego z zachodu. Ponieważ miałem spore jak na warunki podziemia możliwości transportowe - własne (miałem Żuka i ciężarówkę Jelcza) jak i kolegów z Ursusa zgodziłem się. Trudno było by mi było pojąć tą decyzję bez pomocy Lucyny Kalinowskiej. Lucyna wzięła na siebie koszty ewentualnej wpadki samochodów jak i mojej. Zobowiązała się do pokrycia kosztów tych samochodów jak również zapewnienia środków do życia dla mojej rodziny w przypadku aresztowania. (mąż Lucyny pracował w USA i Lucyna mogła uruchomić w razie konieczności niezbędne środki).
Z tego co wiem przeszedł już jakiś transport, ale spora jego część przepadła na różnych przypadkowych magazynach. Ratowałem jakieś resztki.
Pierwszy cały transport odbierałem jesienią 1982 roku. Przygotowałem magazyn u Feliksa Dąbrowskiego we wsi Zaręby i w tej okolicy odebraliśmy transport. Było nas trzech "Janusz", ja i Marek Parol. Ja i "Janusz" rozładowywaliśmy samochód, Marek obstawiał nas z zewnątrz na swoim motocyklu Jawa. Kierowcą ciężarówki był Sven.
Od samego początku obierałem transporty w lesie, nigdy nie rozładowywałem ich w kościołach.
Następny transport odebrałem zimą 1982 - 83 w okolicach Magdalenki i też schowałem go u Dąbrowskiego.
Dwa następne transporty wyładowałem z drugiej strony Warszawy - gdzieś nad Świdrem na przełomie zimy i wiosny 82/83 i zmagazynowałem u Marka Parola w Magdalence i w garażu moich rodziców w Ursusie. Rozładowywałem je tylko z "Januszem". Było paskudnie, transport musiał krążyć około tygodnia po Polsce, a na miejscach rozładunku zjawiała się ciągle, jak nam się wydawało ta sama taksówka. Na parkingu, gdzieś w okolicach Otwocka podeszłem do taksówkarza i poprosiłem, aby się wyniósł, ponieważ mamy tutaj nasze sprawy. Przeprosił i odjechał.

Janusza Ramotowskiego "Przema" poznałem na przełomie 82/83 roku, a może na wiosnę 1983 roku. Pamiętam że pierwsze spotkanie odbyło się na dworcu Śródmieście. Razem z nim odbierałem kolejny transport w lasach w okolicach Magdalenki i zabezpieczyłem go w Magdalence u Parola.
Nastąpiło włamanie i straciliśmy jakieś materiały.
Transport przerzuciliśmy z "Przemem" do Wincetego Bukowskiego do Milanówka. Lokal zorganizował "Przem". Ponieważ lokal - gospodarstwo rolne był położony niedaleko cmentarza, po sprzęt przyjeżdżałem "Żukiem" na platformie którego woziłem wieńce. Na przełomie sierpnia i września 83 roku wyładowałem tam jeszcze jeden transport.
Pamiętam jakiś paskudny transport na jesieni 1983 odebrany i gdzieś w okolicy Michalina i gdzieś tam magazynowany. W trybie alarmowym przerzucaliśmy go Ewy i Krzyśka Kuranów w Aleksandrowie koło Falenicy.

Pamiętam, że Ewa i Krzysiek obładowni sprzętem dopytywali się "Przema" kiedy opróżni magazyn i to ja miałem ich zapewniać, że nastąpi to już niedługo.
Był jeszcze jakiś transport, który zabezpieczyłem częściowo w garażu rodziców w Ursusie.
Zimą 1982/83 próbowałem odebrać jakiś transport na cmentarzu, ale były jakieś kłopoty z kłódką, do której miałem mieć klucze i nic z tego nie wyszło, odebrałem gdzie indziej, niestety nie pamiętam gdzie.

Adresy lokali wrzutowych dostawałem początkowo od "Janusza" a później od "Przema"
Z ciekawszych miejsc gdzie woziłem towar pamiętam "Kuźnię Napoleońską" w Paprotni i do klasztor w Ołtarzewie gdzie kontaktowałem się z księdzem Najdolskim.
Wspomagałem, poza oficjalnym rozdzielnikiem moich przyjaciół z "Głosu Ursusa".

Uczestniczyłem też w akcjach ulotkowych "Grup Oporu". Pamiętam akcję w Ursusie i Pruszkowie, kiedy to na kilka godzin przed wmurowaniem płyty na murach Starówki sypaliśmy ulotki zawiadamiające mieszkańców o tym wydarzeniu. Było nas dwóch: Marek Parol i ja. Osobno sypał Jan Otkałło.

Sypaliśmy na rogu Marszałkowkiej i Świętokrzyskiej, a naszym stałym rejonem był odcinek na Alei Krakowskiej od Banacha do kina Ochota. Ludzi - kilka osób dostarczył Marek Parol.
Pamiętam złe doświadczenia z wyrzutnikami - używałem dwóch typów sprężynowe i pirotechniczne - dostarczane były przez "Janusza". Często musiałem je rozbrajać i sypać z ręki.
Akcje ulotkowe prowadziła również moja mama Janina Sawicka, pracowała w SGPiS i z górnego piętra holu sypała ulotki z ręki.

W moim otoczeniu doszło również do kilku wpadek.
W czasie akcji ulotkowej związanej z płytą na Starówce wpadł Jan Otkałło - sypał sam na osiedlu "Niedźwiadek" i informacja o jego wpadce dotarła do mnie z opóźnieniem.

Na manifestację 31 sierpnia 1983 roku zmobilizowałem grupę około 22 - 25 osób w tym pięć kobiet. Większość pochodziła z Pruszkowa i okolic. Było też czterech ludzi z Otwocka ćwiczących karate i młody lekarz, który nam towarzyszył z apteczką pierwszej pomocy. Zbieraliśmy się w kościele św. Barbary na Emilii Plater. W pobliżu mieliśmy lokal kontaktowy u pani Gmurkowskiej wdowy po pułkowniku L.W.P. W grupie byli Lucyna Kalinowska, Roman Romaszko Marek Parol i Ryszard Borkowski. Nawaliła dostawa butelek samozapalających i wspólnie z Markiem Parolem odbieraliśmy je osobiście z mieszkania Grubego Piotra na Gdańskiej. Były to dwie torby butelek i towarzyszące im opaski chemiczne, jakieś petardy i gaz używany przez SB. Mimo rewizji na mieście udało się taksówkami przewieść cały ładunek do św. Barbary. Początkowo nie używaliśmy tych środków, pod koniec demonstracji grupa nasza stopniała do około 13 osób. Siedząc w ławce w kościele kleiłem opaski na butelkach i rozdawałem je kobietom, które przekazywały je dalej. Niestety w kościele był tajniak. Rozpoznałem go i chciałem zatrzymać, ale uciekł przez płot otaczający kościół. Wybiegłem wspólnie z Parolem i jednym z karateków, aby zorientować się gdzie szybko można użyć butelek i oczyścić kościół. Wracałem po 15 minutach, ale pod kościołem była już SB chwytająca moich ludzi. Widziałem wynoszonego przez trzech tajniaków Ryszarda Borkowskiego, w trójkę próbowaliśmy go obić, ale funcjonariuszy SB było dużo, wdaliśmy się w bójkę bez rezultatów. Bilans strat był spory. Zabrano Ryszarda Borkowskiego i czterech ludzi z Pruszkowa. Udało się uciec Romaszce, który zgubił kurtkę (udało mi się ją odnaleźć) i Lucynie Kalinowskiej, która, choć podrapana wyrwała się z rąk SB.

W mieszkaniu Lucyny Kalinowskiej urządzono rewizję, znaleziono bibułę i mój rewolwer gazowy. Zatrzymano Lucynę, Krystynę Kalitkę i Marylę Kowalczyk.
Basia Fabisiak nocowała u siebie Marylę Kowalczyk i Jurka Szlubowskiego. Wpadła bezpieka, zdemolowała mieszkanie (zrywano boazerie i wyrywano parapety), ale nic nie znaleziono i nikogo nie aresztowano. Bywałem często na tych lokalach i wykorzystywałem je do przechowywania drobnego sprzętu i materiałów.

Wyjechałem do USA w marcu 1984 roku, po pierwszej odmowie wizy interweniował w mojej sprawie Janusz Onyszkiewicz i konsulat wizę wydał. Po czterech latach pobytu w USA w marcu 1988 wróciłem do kraju.

Bogdan Sawicki

Wróć